Michał Smolorz: Eksplozja narodowego rozwolnienia
Michał Smolorz
2010-12-06, ostatnia aktualizacja 2010-12-06 12:53
Już drugi tydzień odbieram telefony przerażonych przyjaciół z różnych stron Polski, którym ze strachu nawalają jelita – dzwonią z autentyczną troską, że oto nastąpił pierwszy krok do „dekompozycji państwa” – czytaj: Ruch Autonomii Śląska znalazł się u władzy.
Cóż się dziwić ludziom skazanym na media i wypowiedzi polityków, że popadają w przerażenie, bo oto „mamy największy kryzys polityczny od 1989 roku”. Lokalni politycy, choć dobrze wiedzą, o co toczy się gra, z całym cynizmem podbijają bębenek. PiS-owski poseł Wojciech Szarama, człowiek skądinąd światły, świetny prawnik, bez zająknięcia łże w żywe oczy z radiowej anteny, że „RAŚ chce oderwania Śląska od Polski”.
Lider SLD Grzegorz Napieralski, peregrynujący po województwie ze wsparciem dla własnych kandydatów przed II turą wyborów, z pogardą mówi o „tak zwanym RAS-iu”, idealnie wpisując się w retorykę Jerzego Urbana (ów w stanie wojennym też mówił o „tak zwanej opozycji”). Ale to są polityczni przeciwnicy, można dyskutować nad skalą krytyki, ale trudno mieć wielkie pretensje. Najbardziej bolą strzały w plecy, bo oto na alarm uderzył sam… prof. Jerzy Buzek, który ma ze swoją śląską tożsamością sporo kłopotów. U progu politycznej kariery, jako AWS-owski premier w latach 1997-2001, zdecydowanie unikał rozmów o swoich korzeniach. Przypomniał sobie o nich po come backu, gdy kandydował do parlamentu europejskiego w 2004 roku, w kolejnych wyborach wręcz przymilał się do Ślązaków, uparcie powtarzał „jestem stąd”. A teraz nagle ex cathedra z fotela przewodniczącego europarlamentu potępia autonomistów w czambuł. Śmieszność jest podwójna, zważywszy że jego przodek, prof. Józef Buzek, był autorem przedwojennej ustawy o statucie organicznym województwa śląskiego, faktycznym twórcą śląskiej autonomii.
Dajmy prawo wątpiącym do wyrażania swoich obaw i tłumaczmy im pieczołowicie, o co w tym dziele chodzi. Ale stanowczo piętnujmy tych polityków, którzy z premedytacją straszą Polskę autonomistami. Bo w takich Suwałkach trudno pojąć, jak fizycznie przyłączyć Górny Śląsk do Niemiec, skoro do najbliższej niemieckiej granicy mamy 200 km. Wykroić kawałek terytorium, podpiąć do wielkich helikopterów i przenieść gdzieś nad Nysę Łużycką?
Najważniejsze jednak są przeszkody nie polityczne, a mentalne. Zarówno rdzenni mieszkańcy tej ziemi, ich sąsiedzi oraz obywatele innych regionów przywykli, że Ślązakom wolno jedynie jeść krupnioki i pić piwo na festynie, świętować Barbórkę oraz składać wieńce pod pomnikiem powstańców. Stawanie do wyborów, wygrywanie ich i sięganie po władzę jest „streng verboten”. A już formułowanie przez Ślązaków żądań konstytucyjnych woła o pomstę do nieba i wymaga wkroczenia ABW w asyście antyterrorystów.
Nie wiem, co Jerzy Gorzelik i jego dwaj kompani zwojują w wojewódzkim sejmiku i na fotelu wicemarszałka. Nie wiem, czy ktoś poważnie potraktuje ich śmiałe wizje, by w 2020 roku powstała nowa ustawa autonomiczna. Ale byliśmy świadkami – i to nam zostanie – jak po raz pierwszy w powojennej historii Ślązacy stanęli pod własnym szyldem i coś konkretnego ugrali. Nie oszukujmy się, na razie jest tego niewiele, wszystkie karty trzyma Platforma Obywatelska, której potrzebne były głosy RAŚ-owców do sformowania sejmikowej większości; mało prawdopodobne, by chciała angażować się w grę pod tytułem „autonomia”. Ale nic nie jest na zawsze, PRL też upadł, choć nikt się tego nie spodziewał.